Julia – pierwsza polska pastorka na szkockich Orkadach
Dla wiernych Kościoła Szkocji na Orkadach to był historyczny dzień. Przybyła do nich dziewczyna z dalekiego kraju. Z Polski.
Gdy na Orkadach zjawiła się pierwszy raz nazywała się jeszcze Lewandowska. Teraz ma już nazwisko po mężu, który jest stąd. Ona też jest coraz bardziej stąd, choć jeszcze nie tak dawno prawie nic nie wiedziała o wyspach położonych na samym krańcu Wielkiej Brytanii.
Orkady to archipelag wysp i wysepek rozsypanych tuż u północnego wybrzeża Szkocji. Ludzie tu mieszkający są twardzi i zahartowani wietrzną i deszczową pogodą. Dostać się tu można promem. Jest też małe lotnisko. Na wyspach mieszka około 22 tys. ludzi. Trudnią się głównie turystyką, ale także hodowlą krów i owiec. Inni pracują przy produkcji żywności. Z Orkad wywozi się do Wielkiej Brytanii i w świat wołowinę, sery, whisky, piwo i ryby. W ostatnich latach prężnie rozwijała się turystyka, ale Covid dał tej branży solidnie w kość. W kość daje też pogoda. Gdy mocno wieje, prawie wszyscy na Orkadach siedzą w domach, bo na zewnątrz robi się wtedy naprawdę niebezpiecznie.
Mimo że pogoda na Orkadach, delikatnie rzecz ujmując, nie rozpieszcza, to Julia nie zastanawiała się zbyt długo, gdy pewnego dnia znalazła ogłoszenie o pewnym wakacie. Na Orkadach szukali nowego pastora, a Julia miała do tego odpowiednie kwalifikacje. Wysłała aplikację i okazało się, że to właśnie ją miejscowi parafianie wybrali na nowego pastora. Tak właśnie obejmuje się parafię w Kościele Szkocji, który jest jednym z wielu odłamów protestantyzmu.
- Do objęcia parafii na Orkadach poza mną zgłosił się jeszcze pewien starszy pastor. Wydawało się, że parafianie zagłosują na mężczyznę, a wybrali mnie. Ale na Orkadach, jak i w całej Szkocji, kobieta-pastor nikogo już od dawna nie dziwi. W prezbiteriańskim Kościele Szkocji kobiety są ordynowane od 1968 roku.
Julia urodziła się i wychowała w Łodzi. Jej rodzice byli kiedyś katolikami, ale przeszli do Kościoła ewangelicko-reformowanego, w Polsce znanym też jako kalwiński.
- Mama zrobiła to, bo babcia należała do tego Kościoła, a tata, bo chciał mamie pokazać, jak bardzo ją kocha. Ja zostałam już w tym Kościele ochrzczona, a odkąd skończyłam sześć lat, chciałam zostać pastorką i głosić słowo Boże. To było moje marzenie. Miałam szczęście, bo moja łódzka parafia zawsze mnie w tym wspierała. Gdy byłam jeszcze młodą dziewczyną, nasz ówczesny pastor pozwalał mi wygłaszać kazania i prowadzić nabożeństwa w naszym kościele.
Pragnienie zostania pastorem sprawiło, że zaczęła studia na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, na Wydziale Teologii Ewangelickiej. W 2008 roku poprosiła o ordynowanie jej na pastora, ale nie dostała na to zgody ówczesnego konsystorza, czyli gremium wykonawczego Kościoła ewangelicko-reformowanego. Oficjalnie odmówiono jej z powodów finansowych, bo Kościół nie miał ponoć pieniędzy na zatrudnienie nowego pastora. Później okazało się, że pastora jednak powołano. Został nim mężczyzna. Opór wobec ordynowania kobiet na duchownych także i w Kościele ewangelicko-reformowanym wciąż jest bardzo silny. Julia nie zamierzała się jednak poddać.
- Jeszcze jako studentka Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, w ramach praktyk pracowałam w Amsterdamie jako assistant minister, czyli pomocnik pastora w prezbiteriańskim Kościele Szkocji. Ma on swoją wspólnotę w Niderlandach i jest tożsamy z polskim Kościołem ewangelicko-reformowanym. Gdy wyszło, że nie będę pastorem w Polsce, przedłużyłam pobyt i spędziłam w Holandii dwa lata. Wspólnota Kościoła Szkocji w Amsterdamie zapłaciła nawet za moje studia na uniwersytecie w Edynburgu na kierunku theology in history. To wszystko kierowało mnie ku Szkocji, w której ostatecznie wylądowałam na stałe w 2011 roku. Na pastora została ordynowana w 2013 roku.
Na początku pełniła obowiązki pastora (tzw. locum minister) w Kirkwall East i Shapinsay. Kirkwall znajduje się na największej wyspie Orkadów zwanej Mainland i jest największym miastem liczącym ponad 7 tysięcy mieszkańców. Shapinsay to wysepka nieco dalej na północ. Mieszka tu 300 osób. Parafianie przyjęli ją z otwartymi ramionami.
- Ludzie w Szkocji są bardzo przyjaźni, a na Orkadach jeszcze bardziej. Oni zupełnie nie odpowiadają wyobrażeniom o społecznościach z małych, odizolowanych miejsc, które są zamknięte na innych, niechętne zmianom i nietolerancyjne. Mój mąż jest Orkadyjczykiem. Mówi, że na większości wysp nikogo by już nie było, gdyby nie ludzie z zewnątrz. Bo młodzi wyjeżdżają stąd w poszukiwaniu pracy do Szkocji albo jeszcze dalej, do Anglii. Ale w ostatnich latach na ich miejsce przybywają ludzie i z Anglii, i południowej Szkocji, i z zagranicy. Tu szukają swojego miejsca do życia. Ja też szukałam i znalazłam.
Odkąd w pełni objęła parafię, do jej codziennych obowiązków należy składanie wizyt swoim parafianom. Odwiedza ich w domach, w szpitalach, w domach opieki. Udziela też chrztów, ślubów i odprawia pogrzeby. W każdą niedzielę prowadzi nabożeństwo w jednym z podległych jej kościołów. Ktoś mógłby pomyśleć, że ma pełne ręce pracy. Pracy faktycznie jest sporo, ale parafian coraz mniej.
- Wszystkie parafie Kościoła Szkocji na Orkadach mają łącznie nieco ponad 2 tys. członków, czyli około 10 procent ludności. U mnie, w Kirkwall, przed pandemią mieliśmy na niedzielnych nabożeństwach około 90 osób na 275 zarejestrowanych. W Shapinsay – 40. Wszystkich moich parafian znam przynajmniej z imienia. Wiernych niestety ubywa. Tych młodych, koło trzydziestki, mogę policzyć na palcach jednej ręki. To kilka osób. Jedyny Kościół, który ma nieco młodszych wiernych, to baptyści, no i może Armia Zbawienia.
W Wielkiej Brytanii, w tym na Orkadach, dokonała się dechrystianizacja społeczeństwa. Julia napisała na ten temat swoją pracę magisterską. Proces odchodzenia ludzi od Kościołów (zarówno Kościoła Szkocji, jak i Kościoła Anglii) zaczął się po drugiej wojnie światowej, a bardzo przyspieszył w latach 60. i 70.
- Miało to związek z rewolucją obyczajową, w tym seksualną. To nadal postępuje i moim zdaniem nie ma sensu starać się tego powstrzymać i marzyć o powrocie do przeszłości, tylko trzeba nauczyć się być Kościołem tu i teraz. Ja rozumiem, że ludziom, zwłaszcza starszym, ciężko się z tym pogodzić. Większość moich parafian to osoby powyżej siedemdziesiątki, doskonale pamiętają kościoły, w których było pełno ludzi, a do szkółek niedzielnych jeździły autobusy wypełnione dziećmi i młodzieżą. I to wszystko skończyło się jakieś 50 lat temu.
Ale Julia się nie poddaje. Stara się być jak najbliżej życia swoich parafian, w wielu przypadkach stała się ich przyjaciółką, z którą rozmawiają nie tylko o pogodzie, ale też o chorobach czy problemach dniach codziennego.
- Ponieważ mamy coraz mniej członków, to i coraz mniej pieniędzy. Dlatego musimy sprzedawać nasze budynki kościelne. Ale część pomieszczeń wynajmujemy. Na przykład w jednym z moich dwóch kościołów, który jest bardzo wysoki, podzieliliśmy wnętrze i teraz nabożeństwa odprawiane są na piętrze, a parter podzielony jest na mniejsze pomieszczenia, które wynajmujemy.
Kościół Szkocji bardzo się różni od Kościoła rzymsko-katolickiego. W 2022 roku zgodził się na udzielanie ślubów parom LGBT. Pastorzy nie są do tego zobligowani. Każdy ma prawo odmówić. Julia zrobiła inaczej. Wystąpiła o licencję na udzielanie takich ślubów.
- Teraz mogę udzielać ślubów także gejom i lesbijkom. Także tym z zagranicy, w tym z Polski. Nieważne, czy będą należały na przykład do Kościoła katolickiego. Bóg jest ten sam, a ten, w którego wspólnie wierzymy, na pewno pobłogosławi ich miłość.
A jeśli o miłość chodzi, to Julia na Orkadach znalazła nie tylko swoją parafię, przyjaciół, ale i męża. Poznała go na kursie odprawiania pogrzebów.
- Gdy tu przyjechałam, nie miałam żadnego doświadczenia w tutejszych pogrzebach i ich organizacji. Tu jednak do wszystkiego podchodzi się bardzo praktycznie, więc organizują specjalne kursy dla świeckich, jak prowadzić pogrzeby. Poszłam i, jak się później okazało, usiadłam obok mojego przyszłego męża. Ma na imię Kenny. Jest farmerem.
Uczucie między nimi dojrzewało powoli. Zajęło im osiem miesięcy, zanim oboje stwierdzili, że chcą być razem. Ale wcześniej Kenny próbował przedstawić Julię wszystkim kawalerom, których znał na Orkadach. Tak bardzo chciał, żeby została na, że usiłował ją wydać za któregoś z lokalnych kawalerów.
- Ze względu na sporą różnicę wieku nie przyszło mu do głowy, że to on może być moim wybrankiem. Decyzja o ślubie zajęła nam trzy lata. Wtedy także dzieci Kenny’ego zauważyły, że poważnie o mnie myśli. Kenny ma dzieci w moim wieku, a nawet starsze.
Julia na Orkadach znalazła swoją miłość, dom i miejsce, w którym chciałaby zostać już na zawsze. Na co dzień mówi tylko po angielsku. Już nawet myśli po angielsku. Ale pamięta skąd pochodzi.
- W domu mam dużo polskich książek. Część to prezenty od mojej mamy dla Kenny’ego. Na przykład o historii Polski lub tomiki poezji, ale tłumaczone na angielski. Dostał też podręczniki do nauki polskiego. Kenny opanował już 40 polskich słów. I jeszcze jedno. Ja do niego mówię po polsku „Miś”, a on sam o sobie mówi na przykład: „Miś is gonna go” albo „Miś is cooking now”. No i przygotowuję typowo polskie potrawy na Wigilię. Zazwyczaj robię wtedy śledziki. Jest też barszcz lub zupa grzybowa, kompot z suszonych owoców. Czasem zdarza się groch z kapustą. Oczywiście jest polski opłatek, który zawsze przysyła mi tata.
O co pastorka z Polski modli się do Boga? - Żebym nie bała się zmian, które nieuchronnie nadchodzą w moim Kościele. By ufność w Boże zamiary pozwoliła mi przez te zmiany przejść, cokolwiek by się działo. A z osobistych marzeń? By mój mąż jak najdłużej żył i w jak najlepszym zdrowiu. To moja prywatna prośba do Boga. Bardzo się kochamy i rozumiemy. Bliskie są nam te same wartości. Jakby mi ktoś powiedział 15 lat temu, że zostanę żoną szkockiego farmera na Orkadach, który będzie ode mnie o 35 lat starszy, tobym go wyśmiała. Ale Kenny to najlepsze, co mogło mi się w życiu przytrafić, a Orkady to moje miejsce na Ziemi. Na dobre i na złe.