Fringe: najlepszy festiwal sztuki na świecie
Jest tylko jedno takie miejsce na świecie, do którego każdego lata zjeżdżają artyści i ci, którzy się za takowych uważają. To Edynburg w sierpniu.
W sierpniu ulicami centrum Edynburga nie sposób przejść. Co chwila ktoś przystaje, aby popatrzeć na chodnikowe widowisko. To artyści zapraszają do obejrzenia spektaklu, prezentując fragment sztuki obok budki telefonicznej czy stojaka na rowery. Inni też zapraszają, ale tylko rozdają ulotki. Setki, tysiące kolorowych ulotek. Na nich jest tytuł show, data, godzina i adres sceny. Całe stosy tych kartek walają się po chodnikach, ulicach, przy koszach na śmieci.
Są artyści, którzy tańczą lub grają na instrumentach lub śpiewają. Są tacy, którzy tylko stoją i udają, że są posągami. Inni na ulicy siedzą lub leżą. To też ma zwrócić uwagę, bo być może to część przedstawienia, choć nie można mieć pewności. Może po prostu leżą, bo chcą coś tym leżeniem zamanifestować.
Przechodzę obok jaskrawoczerwonego pudełko leżącego na krześle. W momencie, gdy je mijam, nagle się porusza, a z boków wyskakują ręce i rozczapierzone palce. Po chwili z pudełka dochodzi skoczna muzyka, po czym z jego środkowej części wyłania się wymalowana na zielono głowa i zaczyna śpiewać. Choć słychać, że to coś z głośnika, a usta tylko udają, że śpiewają. Taka sztuczka, żeby zaskoczyć, może rozbawić. Dla wielu to nic zabawnego, więc idą dalej. Też idę.
Na Royal Mile, historycznej i najważniejszej ulicy Edynburga, tłum gęstnieje z każdą godziną. Trzeba się przeciskać, bo ludzie zatrzymują się co chwila. Bo chcą na przykład zobaczyć jak wielki Anglik każe się pomocnikowi związać łańcuchami, a później wybiera kogoś z publiczności, aby te więzy sprawdził, czy mocne. Sztuka polega na tym, że on później migiem się z tych stalowych więzów wyzwoli i będzie brawo. Inna grupka podziwia starszą panią całą w tatuażach i wykolczykowaną, łącznie z twarzą. Trochę dalej stoi mała scena, gdzie kliku młodych, muskularnych chłopaków daje pokaz pantomimy. Są skąpo ubrani, bardzo skąpo. Widać każdy mięsień i nie tylko. Publika stoi jak zahipnotyzowana. Pewnie marzy o czymś przyjemnym.
Gibkie pozy trochę zakłóca perkusja, bo kilka metrów obok w talerze i bębny wali jakiś Japończyk. A może to Koreańczyk. Nad nim niemal zwisa dama, która udaje, że lewituje i jest Mary Poppins, czyli postacią z książki P. L. Travers. Tak naprawdę "Mary" jedną nogą stoi na metalowym pałągu, a ten połączony jest z parasolem. Całość konstrukcji ukrywa się pod fałdzistą, gęsto marszczoną suknią artystki, a ona wygląda jakby prawa grawitacji jej nie dotyczyły i tak wisi w powietrzu.
Na Cockburn Street mijają mnie biegnące, roześmiane zakonnice. Całe na czarno. Przynajmniej z przodu. Gdy się odwracam widzę, że z tyłu zamiast habitów mają tylko stringi i podwiązki na udach. Niektóre ozdobiły swoje pupy fantazyjnymi tatuażami. Są tam nawet krzyże. Całości dopełniają różowe buty na przesadnie wysokich koturnach. Czy jestem zszokowany? Gdzie tam. Nie takie rzeczy widziało się w Edynburgu. Zwłaszcza w czasie Fringe.
Bo Fringe to festiwal sztuki przez duże "S", ale też tej przez całkiem małe "s". Na oficjalnej stronie Edinburgh Fringe można przeczytać, że festiwal to "największa na świecie platforma wolności twórczej". Prezentowane jest na nim całe spektrum sztuk, w tym teatr, teatr fizyczny, w którym ważne jest przede wszystkim ciało artysty i ruch. Poza tym taniec, akrobatykę, sztuki cyrkowe, kabaret, przedstawienia dla dzieci, musicale, operę, muzykę rozrywkową, stand-upy, wystawy, pokazy iluzjonistów i całą masę innych wydarzeń, w tym zwyczajne wygłupy na ulicy.
Co roku zjawia się tu kilka tysięcy artystów ze wszystkich kontynentów. Od Japonii, Chin, Korei Południowej, Indii, Tajlandii, przez Hiszpanię, Francję, Niemcy, czy Polskę, po USA, Kanadę, Nową Zelandię, Australię i Brazylię. Każdy, na kogo łaskawym okiem spojrzał bóg artystów Apollon, ale też każdy, komu roi się, że jakiś talent ma, ale wciąż nie dane było mu nigdzie zaistnieć. Przyjeżdża się tu z nadzieją, że może zostanie się zauważonym przez znanego reżysera lub choćby jakiś dziennikarz wspomni w krótkim artykule na dziesiątej stronie lokalnej gazety. Liczą się marzenia i sztuka.
Ale, co należy podkreślić, Fringe ma olbrzymią moc przyciągania prawdziwych talentów. Wiele spektakli teatralnych, występów baletowych, cyrkowych, koncertów, czy stand-upów to prawdziwa uczta dla oka i ucha. A niektórym udaje się zaistnieć i błyszczeć później na wielkich scenach i ekranach kin. Bo są tacy, którzy zaistnieli właśnie na Fringe: Rowan Atkinson, Rachel Weisz, Robin Williams, Stephen Fry, Emma Thompson, Hugh Laurie, John Cleese, Richard Burton. Wszyscy oni i wielu innych pokazali, co potrafią właśnie na Fringe. I nie było im wstyd, że zaczynali na małej scence obok baru w jakimś obskurnym pubie.
Na czas festiwalu scenami w Edynburgu stają się nie tylko te w prawdziwych teatrach czy salach koncertowych. Swoje pomieszczenia do potrzeb artystów specjalnie przystosowują setki istniejących w mieście klubów, pubów, barów, a nawet uczelni, szkół, urzędów. Powstają w nich sceny i scenki. Czasem wystarczy mały kąt w piwnicy jakiegoś klubu lub kościoła. Bo w Edynburgu jest mnóstwo kościołów lata temu przerobionych na lokalne centra spotkań czy kawiarnie. Wiernych w Edynburgu, jak i w całej Szkocji jest coraz mniej, a więc miejsca dla prezentowania sztuki całkiem sporo. Na tych scenach, w tych kątach i piwnicach artyści pokazują spektakle, dają koncerty, rozśmieszają gagami, zadziwiają sztuczkami, a nawet (bez cienia wstydu) szokują brakiem jakiegokolwiek talentu. Ważne, że jest się w sierpniu w Edynburgu. To miasto wtedy żyje Fringe i na Fringe zarabia. Festiwal przyciąga do szkockiej stolicy setki tysięcy turystów ze wszystkich zakątków świata. Choć i bez tego Edynburg to prawdziwy tygiel narodów, kultur i języków, ale w sierpniu to wszystko jeszcze pęcznieje, potężnieje.
A zaczęło się w 1947 roku, gdy osiem grup teatralnych pojawiło się (nieproszone), by wystąpić na Międzynarodowym Festiwalu w Edynburgu. Ten zacniejszy z festiwali gościł szacowne trupy teatralne i nie było łatwo na nim wystąpić. Z roku na rok coraz więcej wykonawców poszło za przykładem "buntowników", a w 1958 roku w odpowiedzi na powodzenie tego rozwijającego się nurtu powstało Towarzystwo Festiwalowe Fringe. Jego konstytucja stwierdza, że Towarzystwo nie weryfikuje programu festiwalu. Do dziś ta polityka pozostaje sednem Fringe. Każdy może zgłosić swój udział. Każdy, kto ma coś do opowiedzenia, pokazania, zagrania i znajdzie miejsce, gdzie będzie mógł się pokazać.
Na Parliament Squere zatrzymuje mnie rudowłosa dziewczyna. Całe ciało ma wymalowane na biało. Cała jest na biało. W tiulach. Szeroko się uśmiecha i wręcza ulotkę. Zaprasza na spektakl o duchach, upiorach, żywych trupach, trollach i gnomach. Ma być śmiesznie, zabawnie. Całość oparta na celtyckich i nordyckich legendach. - Ale wszystko przy muzyce pop i na ścianach będą pokazywane fragmenty gier komputerowych. Warto! - zachęca, znów szeroko się uśmiecha i odchodzi. Ja zostaję z ulotką, na której widać grupę półnagich dziewczyn wijących się w jakimś szalonym tańcu. Spektakl zaczyna się o północy. Może się wybiorę. Bilet kosztuje 10 funtów.
Zaczyna padać. Ludzkiej fali płynącej przez Royal Mile wcale to nie przeszkadza. Tym bardziej że przed siedzibą władz Edynburga grupa młodych Hiszpanów zaczyna taniec z kastanietami. Tłum bija brawo. Deszcz pada coraz mocniej. Niech pada. W czasie Fringe zawsze pada. Poza tym, komu w Szkocji przeszkadzałby deszcz.