Antykwariat w Kaliszu, czyli o miłości do książek i nie tylko
Bywało, że zaglądałem tam codziennie. Naciskało się mosiężną klamkę, drzwi z lekka skrzypiały, a za nimi witała mnie pani Genowefa, dusza tego miejsca.
Szedłem tam zaraz po lekcjach w liceum, wzdłuż jednego z kanałów Prosny, ulicami Narutowicza i Śródmiejską do rynku. Mijałem ratusz i już tam byłem. Innym razem skręcałem w Targową, aby wcześniej wstąpić do baru mlecznego na kopytka z kefirem. Bar był blisko, więc syty maszerowałem przez rynek i już po chwili byłem na Rapackiego. Tam mieścił się antykwariat z książkami – punkt docelowy. Usadowiony na parterze jednej ze starych kamienic z charakterystycznym półkolistym oknem nad oszklonymi drzwiami. Po obu ich stronach osadzone były dwie wielkie witryny. Za nimi kusiły wystawione książki. Naciskało się mosiężną klamkę, drzwi z lekka skrzypiały i już witała mnie pani Genowefa, dusza tego miejsca.
Dziś ulicy Rapackiego już nie ma. Wróciła do dawnej nazwy i znów nazywa się Mariańska. Nie ma też dawnego baru mlecznego, gdzie za młodych lat zjadłem kilka ton kopytek. Ale antykwariat przetrwał. Już nie tam, gdzie przed laty, ale jest. Choć niewiele brakowało, by i on zniknął. To, że Kalisz może się szczycić jednym z nielicznych już w Polsce antykwariatów, to zasługa jego właścicielki – Genowefy Szrajer, ale nie tylko. W najstarszym z polskich miast znaleźli się ludzie, którzy pomogli, dla których świat bez książek nie jest wiele wart. To także dzięki nim „Antykwariat Szrajer Genowefa” mieści się w niedawno odnowionej kamienicy przy ulicy Śródmiejskiej 39. Wszystko jest w nim niby nowe: pomalowane na biało wysokie ściany i zdobiony sztukateriami sufit. Na podłodze lśni nowa posadzka. Jest kamera monitorująca wnętrze. Tak na wszelki wypadek, bo w poprzedniej siedzibie antykwariat nawiedzały typy spod ciemnej gwiazdy. Jakby na przekór temu i mimo upływu ponad 40 lat atmosfera miejsca, zapach książek wciąż są te same.
Genowefa Szrajer: Był jednak czas, gdy chciałam się już poddać i zamknąć działalność. Opatrzność jednak nad nami czuwa i wciąż trwamy.

Gdy czytanie staje się nałogiem
Pierwszy antykwariat z książkami powstał w Kaliszu 44 lata temu. W 1980 roku jego siedzibą stał się parter owej kamienicy w pobliżu ratusza, w samym sercu kaliskiego śródmieścia. Na początku pod patronatem Domu Książki w Poznaniu.
Genowefa Szrajer: Na początku lat osiemdziesiątych najmłodsza z moich trzech córek podrosła już na tyle, że zdecydowałam się pójść do pracy. Los zrządził, że w tym czasie powstał w Kaliszu antykwariat. Kierowniczką była pani Sobierajska, która po pierwszej rozmowie od razu mnie przyjęła. Byłam taka szczęśliwa. Od najmłodszych lat książki były całym moim światem. Jako dziecko trafiłam do prewentorium. To było coś pomiędzy domem dziecka a sanatorium. Tam po wojnie były wysyłane dzieci, których rodzice chorowali na płuca i było zagrożenie gruźlicą. Mój ojciec w czasie wojny był w łagrze i tam nabawił się choroby płuc. W prewentorium dzieci zmieniały się co trzy miesiące, a ja tam byłam cały czas. W domu byłam tylko na święta i znów wracałam. Z tego powodu nie mogłam nawiązać przyjaźni. Nie miałam koleżanek czy kolegów, bo tych, z którymi się zaprzyjaźniałam, za chwilę już nie było. Zaczęłam więc czytać. Szarość codzienności i smutek znikały, gdy otwierałam książki. To działo się momentalnie. Na początku był to świat bajek, baśni, królewiczów i księżniczek, a później bardziej realny, ale nadal o wiele lepszy niż ten wokół mnie. Dzięki książkom mogłam codziennie przez kilka godzin uciec od rzeczywistości i cieszyć się szczęściem bohaterów moich książek. Z czasem czytanie stało się moim nałogiem. Doszło do tego, że potrafiłam przypalić obiad, bo tak byłam zaczytana. Dziś interesuje mnie wszystko, co jest związane z książkami, drukiem i oczywiście literaturą jako taką. Do tego lubię rzecz, wydawałoby się prozaiczną – układanie książek w odpowiednie miejsca na półkach. Najgorzej bywało, gdy książki trzeba było pakować i się wynosić z miejsca, które się już polubiło.
Na Rapackiego antykwariat funkcjonował przez 10 lat, aż nastały nowe czasy i kamienicę odzyskał dawny właściciel. Chyba nie lubił czytać, bo w 1990 roku antykwariat musiał opuścić zasiedziałe już miejsce i przenieść się do niewielkiego kącika w sklepie z antykami Desa, znajdującym się po przeciwnej stronie ulicy. Miejsce wydawało się bardzo odpowiednie. W tym samym roku właścicielką antykwariatu została pani Genowefa i tak jest do dziś.
W Desie miała być tylko przez chwilę, a została siedem lat. W 1997 roku znów musiała szukać nowego miejsca. Przez następnych 26 lat antykwariat działał przycupnięty na parterze wielkiego budynku przy ulicy Warszawskiej, w pobliżu znajdującego się obok mostu. Na ruchliwym i głośnym, za to całkowicie pozbawionym handlowego charakteru trakcie na Łódź i Warszawę. W miejscu kompletnie pozbawionym dostojnego uroku, które miała kamienica przy reaktywowanej Mariańskiej.
Szczęście w nieszczęściu
Genowefa Szrajer: Warszawska to nie było miejsce dla antykwariatu. W zasadzie poboczna uliczka przyklejona do ruchliwej i głośnej arterii. Zapuszczał się tam tylko ten, kto musiał kupić podręcznik, no i prawdziwi miłośnicy książek. Wielu naszych starych klientów myślało, że już przestaliśmy istnieć, choć mieliśmy wielki napis „Antykwariat”. Widzieli nas głównie kierowcy jadący samochodami, tylko nie mieli się gdzie zatrzymać, bo od jezdni oddzielały nas barierki. Ludzie mówili, że „nie jest im po drodze” i przychodzili coraz rzadziej, a wielu w ogóle przestało nas odwiedzać. Uratowała nas sprzedaż podręczników. Szczęściem w nieszczęściu było to, że właśnie na Warszawskiej zaczęły mi pomagać dwie starsze córki. Teraz pomaga mi najmłodsza.
Patrycja Szrajer: Wieczorami nasza część ulicy kompletnie pustoszała. Proszę sobie wyobrazić, że mieliśmy tam kilka napadów. Okradziono nas z pieniędzy. Tych niewielu, które udało nam się tam zarabiać. Doszło do tego, że wieczorami, gdy zapadał zmrok, zamiast cieszyć się, że ktoś wchodził do antykwariatu, ja się bałam, że to może kolejny napad. W pewnym momencie zaczęłyśmy zamykać dużo wcześniej, zwłaszcza zimą. Nie czułyśmy się tam bezpiecznie.
G. S.: Wydaje się niewyobrażalne, że ktoś chciał okraść maleńki antykwariat z pieniędzy. Na Mariańskiej też mieliśmy włamanie, ale tam to ktoś się włamał, żeby ukraść książki. To prędzej jestem w stanie zrozumieć. Znaczy, że złodziej ów cenił sobie literaturę, bo na wystawie mieliśmy wtedy dobre pozycje. Ale włamywać się i kraść parę groszy? Z antykwariatu?! Głupota. I do tego ta pandemia. W 2020 roku czasowo musiałyśmy się zamknąć. W końcu przyszedł moment, że ja musiałam do antykwariatu dopłacać pieniądze z emerytury, bo nie miałyśmy na opłacenie rachunków. Mówiłam: Patrycja, to już jest koniec. Już nie ma z czego brać na rachunki. Antykwariat umiera. Chodziłam prosić o pomoc do poprzednich władz miasta, do ratusza, gdzie tylko mogłam. Nikt nie chciał nam pomóc. Usłyszałam nawet, że lokale w najlepszych punktach miasta nie są dla „czegoś takiego jak antykwariat”. To powiedział mi w oczy jeden z byłych prezydentów Kalisza. Myślałem, że mi serce pęknie.
P.S.: A ja nie chciałam się poddać. Mówiłam mamie, że musimy jeszcze coś wymyślić. I wtedy właśnie na Warszawskiej zjawiła się pani Agnieszka z Biura Rewitalizacji i powiedziała, abyśmy spróbowały wziąć udział w przetargach na różne lokale.
G.S.: To, że tu jesteśmy to w dużej mierze dzięki wielkiemu sercu i miłości do książek pani Agnieszki. To od niej dowiedziałyśmy się o przetargu na ten lokal. Wzięłyśmy w nim udział i po różnych perypetiach, gdy inni odpadli, a jeszcze inni zrezygnowali, dostaliśmy to piękne pomieszczenie. W przeprowadzce pomogła nam rodzina i grono przyjaciół. Ludzie dobrego serca, którzy nas za darmo spakowali i przewieźli z ulicy Warszawskiej tutaj. Później pomogli w montażu półek i innych rzeczach. Będziemy im za to wdzięczne do końca życia.
P.S.: Ja się na początku bałam, ale gdy pojawił się lokal przy Śródmiejskiej, to się zdecydowałyśmy. Pierwsze podejście było pechowe, bo zwyciężył sklep z ciuchami, który szybko splajtował. Drugi był pan, który dawał więcej niż my mogłyśmy, ale się później wycofał i wtedy zostałyśmy na placu boju tylko my. Śródmiejska to dla nas wymarzone miejsce. Idealne na antykwariat. Nie mogłyśmy uwierzyć, że się nam udało. Do teraz nie możemy.
Książki w walizkach
G.S.: Pani Agnieszka cały czas podkreśla: Antykwariat dodaje miastu prestiżu, elitarności. Całkowicie się z nią zgadzam. Niewiele jest już w Polsce miast, w których działają antykwariaty z książkami. W zasadzie tylko w kilku największych. W innych nigdy ich nie było lub dawno temu zniknęły. A przecież dawniej antykwariaty żyły. Ludzie przynosili książki w walizkach. Takich starych, skórzanych, zapinanych na paski. Ktoś bliski odchodził, książki latami leżały na strychach zakurzone. Gdy leżały na strychach, to jeszcze dobrze. Mniej szczęścia miały te, które trafiały do piwnic, bo przynoszono je zawilgocone, zbutwiałe. Nie było co z nimi zrobić, więc sprzedawano je u nas. Zdarzało się, że w książkach znajdowałyśmy pieniądze lub listy, dokumenty. Przy przyjmowaniu książek od klientów zawsze je kartkowałam. Do dziś mam ten odruch. Pokazuję wtedy klientowi: O, proszę, pieniądze! Czasem takie już stare, które wyszły z obiegu, ale kiedyś ktoś je tam włożył i zapomniał wyjąć. Lub listy pisane ręcznie albo stare pocztówki z życzeniami, a często ważne pisma z urzędów. Cała masa rzeczy. Znajdowało się nawet akcje sprzed drugiej wojny światowej.
Gdzie uczą fachu antykwariusza?
G. S.: Mnie nikt nie uczył. Wiedzę trzeba było zdobyć samemu, czytając książki, ucząc się z nich, poprzez pracę, zdobywając z latami doświadczenie. Podstawą w zawodzie antykwariusza jest wiedza o książkach, ale też uczciwość i etyka. Nie można książek wyceniać według własnego widzimisię. To, że po spojrzeniu na książkę od razu podajemy, jaką ma cenę, wynika ze zdobytego przez lata doświadczenia i wiedzy na temat aktualnych cen. Zasada jest jedna: książka używana niemal zawsze będzie tańsza niż nowa. Chyba że trafi się tak zwany „biały kruk”, ale to już się w zasadzie nie zdarza. Z drugiej strony nie każda stara książka jest cenna. Może być wydana nawet sto lat temu, a okazać się niewiele warta, bo to zwykłe romansidło, których w okresie międzywojennym wydawano w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy i czytały je spragnione uniesień gosposie. Wtedy ja mówię: Proszę pani, współczesne romanse idą po 5, 10 złotych i nie ma na nie chętnych, a co dopiero miłosne grafomaństwo sprzed stulecia. Tłumaczę wtedy, że takie książki nie mają już żadnej wartości, bo ich nikt nie kupi. Wtedy niejedna pani się obruszy, bo myśli, że gdy książka ma sto lat, to już sam rok wydania powinien mnie uszczęśliwić. Nie tylko wiek książki stanowi o jej wartości, ale autor, treść i wydawnictwo, które ją wydało.
Co antykwariusza uszczęśliwia?
G. S.: Stali klienci. Mamy takich, którzy zaczęli odwiedzać antykwariat jako dzieci, a teraz przychodzą już jako dorośli ze swoimi dziećmi. Pamiętam dziewczynkę, która interesowała się hippiką i czytała wszystko o koniach. Później zjawiała się u mnie jako dorosła osoba, matka, a później już babcia. Przychodził też kiedyś do mnie pan, z którym przegadywałam całe godziny. Prowadziliśmy bardzo ciekawe rozmowy i nie był profesorem, tylko zwykłym człowiekiem po zawodówce. Nie ma tu znaczenia wykształcenie człowieka. Ważniejsza jest mądrość, którą człowiek ma lub jest jej pozbawiony. Wrażliwość, potrzeba samokształcenia, poznawania świata. Ja z książek nauczyłam się miłości, wrażliwości, potrzeby zdobywania wiedzy, która przydaje mi się do dziś.
Najpiękniejszy zapach
Za moich licealnych lat, gdy antykwariat mieścił się jeszcze przy Rapackiego, książkami była wypełniona niemal cała tamtejsza przestrzeń. Ściany książek, od podłogi, niemal po sam sufit. Pomieszczenie było niewielkie, ludzie raczej się nie pchali, więc spędzałem tam całe godziny. Na szperaniu, szukaniu, kartkowaniu, czytaniu. Sam i z mamą kupiliśmy tam dziesiątki książek. Cały Sienkiewicz, do tego Prus, Reymont, Dąbrowska, Jasienica, Tołstoj, Melville, Szklarski, no i biografie, słowniki, encyklopedie, przewodniki, bo przecież kiedyś miałem wyruszyć w daleki świat.
P.S.: A dziś książek nie trzeba już nawet kupować w księgarni, a nawet samemu czytać. Są audiobooki, które można kupić przez internet. Książka przychodzi w postaci pliku, a później się jej słucha.
G.S.: Właśnie. Dlatego rynek księgarski przeżywa kryzys, a jednocześnie nowe książki są coraz droższe. Kiedyś ludzie może żyli biedniej, ale na książkę zawsze tych pieniędzy starczało, bo nie były takie drogie. To się zmieniło. U nas można kupić książki o wiele taniej i przejrzeć na miejscu, bez pośpiechu. Poszperać po półkach, dotknąć książkę, a nawet powąchać, bo przecież jaką przyjemność sprawia już sam zapach starego papieru, farby drukarskiej. Dziś są ludzie, którzy nawet nie znają tego zapachu, a dla mnie to jeden z najpiękniejszych, jakie istnieją. Zapach drukowanej książki. Boże!
Internet zabił książkę?
G. S.: Oczywiście. Jeszcze w dziewięćdziesiątych latach ludzie czytali. Przychodzili do antykwariatu klienci w różnym wieku, wciąż dużo młodzieży i pytali o książki, przeglądali. Pojawienie się internetu wszystko zmieniło. Ludzie, zwłaszcza młodzi, zaczęli żyć w świecie wirtualnym. Coraz rzadziej zaglądali do książki dla czystej przyjemności czytania. Pojawiła się potrzeba zdobywania informacji w krótkiej, często filmowej formie. A gdy pojawiły się telefony komórkowe i media społecznościowe, to już epoka książki czytanej przez młodzież odeszła do historii. Dziś w autobusie czy w innych miejscach publicznych widzi się ludzi wpatrzonych w ekrany telefonów. Człowiek czytający książkę, zwłaszcza młody człowiek, to już zjawisko, o którym się mówi, jak o czymś niezwykłym, a nawet dziwnym. Strasznie to brzmi, ale to postępuje i już tego nie zatrzymamy.
P.S.: Moim marzeniem jest, aby zainteresować książką, czytaniem młodych ludzi. Dlatego dla dzieci i młodzieży mamy już stałą promocją na książki. I już wiem, że to działa, bo przychodzi coraz więcej młodych ludzi. Dzieci są szczęśliwe, że mogą kupić książkę za kilka złotych z pieniędzy, które dostały na przykład na urodziny. Przychodzi matka z córką. Matka chce sobie kupić książkę, to ja informuję, że gdy kupi też coś dla córki, to książka dla niej będzie tańsza. Efekt zaskoczenia robi swoje i w ten sposób i mama i córka przeczytają coś ciekawego. Gdy dziecko ma urodziny, to u nas książkę dostanie w prezencie. Gdy widzę, że klient czy klientka nie mają pieniędzy, to jeszcze obniżam cenę.
Raj na Ziemi
G. S.: Najważniejsze, że przetrwaliśmy. No i nie ma co ukrywać, traktuję to miejsce jak mój drugi dom. W końcu w antykwariacie przepracowałam 40 lat. Co prawda przewędrowałam z moimi książkami przez różne miejsca, ale liczą się książki. A tam, gdzie mogę je trzymać, gdzie mogę je sprzedawać, rozmawiać o nich z ludźmi, tam jest mój dom. Czuje się wybrańcem losu. A Patrycja, gdyby mogła, to by tu nocowała. Tak polubiła to miejsce. No i niedawno powiedziała mi, że poza książkami to ja przyciągam klientów. Mówi mi: Mamo, ty musisz tu być. Przyciągać klientów swoją osobą.
P.S.: Wystarczy, że siedzi i ludzie ją widzą. Mama to żywa reklama naszego antykwariatu. Jest jego sercem, bo jest tu od początku i wie o książkach, ich wycenie, sprzedaży, niemal wszystko.
G.S.: Chyba coś w tym jest. Ludzie wchodzą i mówią: Jak miło, że panią widzimy i to jest naprawdę wzruszające. Wrócili do nas klienci, którzy nie przychodzili przez lata. Pojawili się nowi. Patrycja ma już swoich stałych klientów. Już wie, jakich książek szukają. Tak powinno być, bo to ona w przyszłości będzie tu szefową.
P.S.: I tak już zawsze zostanie. Nie ma znaczenia, że teraz to ja jestem tu częściej niż mama. Ta nazwa to dobra marka, z tradycjami.
Gdy teraz wracam do Kalisza, znów regularnie odwiedzam antykwariat. Znów szperam, przeglądam, kartkuję, szukam czegoś, co mnie zaskoczy, jeszcze czegoś nauczy, zainspiruje, wzruszy. Czasem trafię na książkę, którą w podstawówce czytała nam pani od polskiego i od razu kupuję. Wtedy cofnę się w czasie do momentu, gdy w szkolnym uniformie, z tornistrem na plechach i szmacianym workiem z butami przemierzałem ulice Kalisza. Innym razem siostra wyszuka mi w antykwariacie Alfreda Szklarskiego. To z jego książek o Tomku Wilmowskim zaraziłem się bakcylem podróżowania, poznawania świata i ludzi. Zanim nie będzie za późno, chcę go zobaczyć jak najwięcej. Połowę muszę zaliczyć jeszcze przed emeryturą. A właśnie...
Czy antykwariusz przechodzi na emeryturę?
G. S.:. Nigdy. Jest jak lekarz. Pracuje się do końca. Ile zdrowia i życia starczy. Ja do antykwariatu przychodzę i mówię: Boże, jak ja Ci bardzo dziękuję! Ja tu jestem jak w raju. Dla mnie antykwariat to raj na Ziemi. Mam nadzieję, że po śmierci trafię do podobnego miejsca. Tylko książek będzie tam jeszcze więcej.